sobota, 8 listopada 2014

Rozdział IV


Pokój Verde okazał się nieduży, ale przestronny. Piętrowe łóżko stało pod wschodnią ścianą, szafa oraz komoda pod zachodnią. Na południowej znajdowało się ogromne okno z niskim, ale szerokim parapetem, na którym z całą pewnością mogłabym spokojnie usiąść.
Clouds Hill nie wyglądało na normalny, typowy ośrodek. Było po prostu domem, do którego raz na jakiś czas przybywali goście, aby spędzić trochę czasu, odstresować się, pooddychać wiejskim powietrzem. Nawet ja czułam się jak w domowym zaciszu.
Verde zostawił moją walizkę, przeczesał swoje zielone włosy, a następnie posłał piękny, urzekający, pełen dziecięcego optymizmu uśmiech. 
- Mogę spać na dole? - zapytałam nieśmiało, niemal niedostrzegalnie zerkając w dół na moje ważące więcej niż powinno ciało.
- Oczywiście. Byłem gotów odstąpić ci górę, ale jeśli wolisz dół, proszę bardzo. - Chłopiec wdrapał się po drabince i usiadł, po czym zaczął machać nogami. - Hebceen, mogę mówić do ciebie Bee? - Pokiwałam głową na znak zgody. - Fajnie. Ile masz lat?
- Siedemnaście - odpowiedziałam, również przysiadając, tyle że na parapecie.
- To jesteś dwa lata starsza ode mnie. Fajnie ci. Zawsze chciałem być dorosły, bo nikt nie traktuje mnie poważnie. Tobie niewiele brakuje.
- Dorosłość jest do kitu - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Oczekują odpowiedzialności, powagi... A ja jestem tylko głupim dzieckiem. - Westchnęłam. - Gdzie znajdę toaletę?
- Toaletę? - Verde najwyraźniej się rozmarzył i nie słuchał, bo spojrzał na mnie, ściągając brwi.
- Wbrew wszystkiemu, co mówią, kobiety również sikają - odpowiedziałam niewzruszona. Wiele razy bowiem spotkałam się z podobnym stwierdzeniem.
- A. - Verde zarumienił się i uciekł wzrokiem w bok. - Na końcu korytarza.
Opuściłam pokój i ruszyłam we wskazanym kierunku. Trzymałam potrzebę wizyty w łazience od opuszczenia pociągu. Będąc jednak pod dachem ośrodka, nie mogłam zapomnieć o pełnym pęcherzu.
Podeszłam do drzwi, pociągnęłam za klamkę i... Oberwałam w czoło, ponieważ ktoś otworzył od wewnątrz. Odsunęłam się, z sykiem dotykając skóry.
- Ojej, nic ci nie jest? - Kolejny nieznany głos rozbrzmiał mi w uszach. Był on chyba jednak najbardziej zatroskany ze wszystkich. Po chwili obejmowały mnie muskularne i, o matulu, nagie, męskie ramiona.
Otworzyłam oczy i ujrzałam wpatrzone we mnie, fiołkowe tęczówki. Dostrzegłam w nich zmartwienie i poczucie winy, choć to ja chciałam wejść do łazienki bez pukania i jako jedyna ponosiłam pełną odpowiedzialność za ową sytuację. Zresztą, rano nawet nie będę pamiętać o obitym czole.
- To ty jesteś Heebceen, czyż nie? - Wciąż się we mnie wpatrywał, choć z mniejszym zdystansowaniem. Za to ja musiałam wyglądać na zmieszaną. - Na imię mi Voilet.
- Eee... - wyjąkałam. - Bee...
- Gdzie? Masz uczulenie na pszczoły? - Chłopak rozejrzał się dookoła, szukając wymienionego przeze mnie owada. Przywykłam już do takich sytuacji.
- Nie, na mnie mówią Bee - wyjaśniłam, odzyskując jasność umysłu. - Przepraszam, to moja wina.
Odsunęłam się od Voilet, by przyjrzeć się dokładniej. Stał jedynie w białym ręczniku przewiązanym w pasie. Jego muskularny tors mogłabym nazwać... Pięknym, choć nie przepadałam za „napakowanymi” mężczyznami. On wyglądał w sam raz. Krótkie, ale też nie do końca, fioletowe kosmyki idealnie współgrały z kolorem oczu. Do tego przepraszający uśmiech. Śmiałam nazwać go ideałem, jednak nauczyłam się nie oceniać innych po wyglądzie.
Wystarczyło jednak kilka sekund w oddaleniu, a zauważyłam, jak chłopak przełyka ślinę. No tak. Nigdy nie panowałam nad tym, jak patrzyłam na innych. I o ile z bliska moje oczy wyglądały normalnie, o tyle z daleka wyrażały niezadowolenie, pogardę, mściwość.
- Nie, nie, to tylko i wyłącznie moja wina - zaczął się bronić, podnosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej.
- Nie patrz mi w oczy - rzuciłam, a on, zmieszany opuścił wzrok na usta. - Są zbyt... Straszne, dlatego w nie nie patrz, gdy nie musisz. Nie przerażają chyba tylko mnie. I Horiego z tego co zauważyłam.
- Hori to typ poety romantycznego, we wszystkim zdoła dostrzec piękno - wyjaśnił.
- Naprawdę fajnie się gawędzi i z wielką przyjemnością porozmawiałabym o tym, jakimi typami jest reszta, ale zaraz się posikam, a to nie będzie miły widok - wyrzuciłam z siebie najszybciej jak potrafiłam.
- Ach, tak, proszę. - Voilet odsunął się z przejścia, a ja wyminęłam go niczym wyścigówka, zamknęłam drzwi i już po chwili siedziałam na sedesie.

***
Popołudnie mijało jak każde inne. Verde odstąpił mi połowę szafy oraz szufladę w komodzie, więc wypakowałam swoje rzeczy, wysłuchując historii o szkole, do której uczęszczał zielonowłosy z braci. Buzia mu się nie zamykała, co w sumie było urocze. Gadał i gadał, mówił nawet wtedy, gdy schodziliśmy na dół do saloniku naprzeciw wejściowego korytarza (nazwałabym to przedpokojem, ale co ja tam wiem). Na nasz widok Hori zdjął swoje słuchawki i zwolnił miejsce na kanapie. Przysiadłam obok niego, nieco się obawiając, że zacznie zadawać niezręczne pytania, jednak przeprowadziliśmy spokojną rozmowę na temat mojej szkolnej placówki, włączając w konwersację również Verde, który chyba kochał być w centrum uwagi.
Choć moja wizyta w Rainbowline okazała się... Bolesna, Clouds Hill było w rzeczywistości fajnym, ciepłym miejscem. Chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego ludzie tak bardzo chwalą to miejsce. Czułam się po prostu jak w domu. Czułam się, jakbym miała więcej niż jednego brata i w sumie tyle, jeśli chodzi o różnice. Zgadywałam, że każą mi po sobie sprzątać, choć nie miałam nic przeciwko. Zmywanie czy odkurzanie wcale nie należało do najmniej nieprzyjemnych czynności. Zawsze istniał cień szansy na gorszą robotę, dlatego rzadko narzekałam.
Hori okazał się mądrym, delikatnym chłopcem. Jego złotawe oczy co chwila zerkały w moje czekoladowe i zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno się ich nie boi. Zapewne budziły w nim lęk, lecz doskonale to maskował. Blondyn opowiedział o tym, jak pewnego razu nauczyciel zadał im napisanie pracy na dowolny temat i na dowolną ilość stron. Większość uczniów przyniosło kilku zdaniowe wypracowania, a on liczący sto stron dramat.
Dowiedziałam się również, że od miasta dzieliły mnie dwa kilometry, a od najbliższego sklepu aż trzy, do dworca zaś aż półtora. Pomyślałam sobie, że jeśli przeszłam tyle, to dla karmelowego batonika przemierzę większą odległość. Bo w końcu czego się nie robi dla słodyczy? W czasie Halloween nie udało mi się zebrać dużej ilości słodyczy, lecz specjalnie się tym nie przejęłam. Pod nosem miałam market. Tutaj zaś... Ech.
Wiesz, mamo, wysłałaś mnie w okropne miejsce. Nie zdziwię się, jak wrócę i ci oświadczę, że chcę wyjść za mąż. Cały czas zdawało mi się, iż mimo wszystko nie pasuję do ośrodka oraz jego stałych mieszkańców. Oni wydawali się tacy szczęśliwi i beztroscy. Wyglądało na to, że całe ich życie kręciło się wokół... Clouds Hill. Tylko Verde chodził do szkoły.
- Ro, Ro! - Zielonowłosy pomachał ręką w stronę swojego brata. Rosso podszedł do kanapy. Miał podpiętą do góry grzywkę oraz przewiązany na szyi i pasie ciemny fartuch. - Robisz kolację?
- Tak. Potem idziemy do kaplicy, więc się nie przejedz, bo dostaniesz bólu brzucha - ostrzegł młodszego. - Masz ochotę na coś konkretnego, Bee?
- Kanapka z serem i ketchupem - odpowiedziałam bez namysłu.
- Jakim serem? - Ściągnęłam brwi. Nikt wcześniej nie zadał mi podobnego pytania. - Chodzi mi o rodzaj - dodał, widząc moje zmieszanie.
- Żółtym. Przecież nie je się białego sera z ketchupem.
- A dokładniej? - Rosso oczekiwał dokładniejszej odpowiedzi, lecz nie potrafiłam mu jej dać.
- Idę z tobą do kuchni - oświadczyłam, podnosząc się z kanapy.
Ruszyłam przodem, a czerwonowłosy ze zmieszaniem za mną. Przeszłam przez drzwi, zza których wcześniej wydostawał się zapach pieczonego mięsa. Powitał mnie stół, jaki zwykle widuje się w restauracjach, a wokół pełno szafek, piekarnik, zlew, zmywarkę i inne przedmioty potrzebne w kuchni. No i lodówka, której zawartość w pierwszej chwili wywołała westchnienie zawiedzenia.
Moim oczom ukazały się produkty spożywcze, które ani swoim zapachem, ani wyglądem nie zachęcały do wzięcia ich do ust. Nie dostrzegłam sera w plasterkach, szynki. Tylko dżem wyglądał względnie przyzwoicie. Wyjęłam słoiczek i odkręciłam go. Różany. Nie jest źle.
- Poproszę chleb.
Rosso, nadal zdumiony, podał mi bochenek. Również cały. Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
- Wszystko w porządku? - Teraz wydał się zatroskany.
- Plasterki, kromki... Czy tu naprawdę nie ma nic krojonego? - Żałośnie przyłożyłam czoło do blatu stołu.
Czerwonowłosy zachichotał. Czyli jednak nie był taki ponury, stwarzał tylko pozory. Zaczynałam myśleć, że każdy z nich coś ukrywa. Nie tyle przed sobą, co przed resztą. No i przede mną, oczywiście, lecz to zrozumiałe, znali mnie ledwie kilka godzin. Jednak lubiłam tajemnice i ich odkrywanie wbrew woli innych.
Rosso zaszedł mnie od tyłu, a ja - czując zbliżające się niebezpieczeństwo - wyprostowałam się natychmiast, uderzając o jego tors. Chłopak, a raczej mężczyzna, był tak wysoki, że ledwie sięgałam mu do ramienia. Niemniej, odebrał mi bochenek, chwycił nóż i bez słowa pokroił chleb.
No tak, po co kupować kromki, skoro samemu można złapać za narzędzie niosące śmierć. Ja i nóż to nieciekawe połączenie kończące się zwykle nadciętym palcem.
- Proszę. - Rosso wręczył mi łyżeczkę oraz talerz z chlebem.
Zawstydzona zrobiłam sobie kanapkę.
- Pierwszy raz widzę, by ktoś w ten sposób jadł dżem. Nie wolałabyś usmażyć pączków? - zagadał, opierając się obok mnie.
- Naprawdę nie jadłeś chleba z dżemem? - Otworzyłam szeroko oczy.
- Nigdy - odpowiedział, kręcąc głową.
- Powiedz „a”.
Pamiętałam, że gdy nie chciałam czegoś jeść, mama stosowała tę metodę. Albo „uwaga, leci samolocik”, lecz to działało tylko do szóstego roku życia, potem pochłonęły mnie inne zabawy. Lubiłam na przykład udawać pokemona, a tam samoloty nie istniały.
Rosso posłusznie otworzył usta, mrużąc oczy, a ja wsunęłam mu kanapkę, którą ugryzł, zaskoczony.
Ciekawe, kim była ich matka, że nie nauczyła dzieci podstawowych sztuczek, pomyślałam, patrząc jak przeżuwa. Wyglądał naprawdę uroczo, aż się uśmiechnęłam. A gdy przełknął, sam nachylił się i, ocierając się o mój policzek, ponownie wgryzł się w kanapkę.
- A widzisz! Dżem nie tylko nadaje się do pączków. - Wyszczerzyłam się.
To może być całkiem fajna przygoda.




Huehue.
Rozdział czwarty już jest.

3 komentarze:

  1. Jakie słodkie! Bee karmiąca Rosso! Wiesz, że to w wśród zmiennokształtnych (według pewnej książki) znaczy tyle samo, co "kocham cię". Bee jest taka szczera i nawet nie przejmuje się tym, co powie. Po prostu uwielbiam to u niej i ją całą, zwłaszcza kiedy zawstydza innych =)
    Ja za czekoladę byłabym w stanie przebiec w maratonie xD Dlatego doskonale ją rozumiem i współczuje braki sklepów w pobliżu, to musi być koszmar! Prawdziwy koszmar!
    Bardzo spodobało mi się to, że Bee (nawet jeżeli w żartach) myśli o zamążpójściu :D Przede wszystkim jestem jednak dumna, że zgadałam imię kolejnego z braci, a jednocześnie jestem ciekawa, czy pojawi się pan Black i pan White?
    Czytało mi się z prawdziwą przyjemnością i naprawdę cieszę się, że dodałaś w końcu kolejny rozdział. Historia Bee staje się moją ulubioną (i na pewno nie za sprawą haremu złożonego z tęczowych przystojniaków - gdyby jeszcze, ktoś w to tylko wierzył).
    Przyjemnie i powoli cała akcja się rozgrywa, a ja po jednym rozdziale już płacze za drugim, abyś jak najszybciej go dodała. Przede wszystkim zgadzam się z Bee "To może być całkiem fajna przygoda." - kochana, to będzie bajeczna przygoda, pełna przystojniaków w odcieniach tęczy!
    Teraz jednak naszła mnie myśl, jak wygląda ich matka, a w mej głowie pojawiła się kobieta o włosach w kolorze tęczy >.< Prawdziwa bogini Iris xD
    Pod koniec mojego jakże długiego komentarza, życzę Ci dużo weny, wspaniałych pomysłów związanych ze wszystkimi twoimi blogami (a masz ich multum) i więcej wolnego czasu =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezłe to spotkanie z Voiletem (czy to się tak odmienia?). Ale gdybym ja wpadła na półnagiego chłopaka z pewnością czułabym się speszona i byłabym czerwona jak burak. Gratulują Bee stalowych nerwów ^^ No i te fioletowe tęczówki. Urzekające skojarzyło mi się z jakąś książką w której główny bohater tez takie miał, ale nie pamiętam jakiej. Kurcze, teraz będzie mnie to męczyć przez resztę wieczoru ;-;
    Bee karmiąca Rosso jak przedszkolaka. Boże, dziewczyno. Ty rozbawiasz mnie coraz bardziej z każdym akapitem ^^ jestem fanką twoich dzieł :P
    Czekam na następny rozdział! Życzę masę weny^^
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że odpowiadam z konta kumpla (mam zgodę, spokojnie xd), ale siedzę u niego i nie chcę mi się przelogowywać.
      Wchodzę przed chwilą na pocztę, a tam powiadomienia o komentarzach. Po prostu otworzyłam szeroko oczka ze zdziwienia, bo nie sądziłam, by ktoś się tu jeszcze pojawił, zwłaszcza po zawieszeniu. xD
      Cieszę się, że opowiadanie oraz bohaterowie przypadli Ci do gustu, to jest dla mnie najważniejsze. Musze jednak wszystkie blogi poddać korekcie, ponieważ jest w nich mnóstwo błędów i literówek. Ech, czeka mnie ciężka praca! ;-;
      Naprawdę bardzo się cieszę, że znalazłam kolejnego czytelnika. <3

      Usuń