sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział VIII



Kiedy mówię, że znalazłam się w puszczy, to naprawdę się w niej znalazłam. Nie żartuję. Dookoła mnie znajdowały się wielkolistne rośliny charakteryzujące lasy równikowe. Co jak co, ale takiej niespodzianki to się nie spodziewałam!
Lisa – halo, czy ona naprawdę jest wampirem – nie wyglądała na zaskoczoną. Otarła usta wierzchem dłoni i spojrzała na mnie oczami nieszczęśliwego dziecka. Szkoda tylko, że jej lodowata mina się nie zmieniła.
Próbowałam znaleźć drzwi, ale bez skutku. Zgubiłam się w pokoju tropikalnym.
– Nie, nie zgubiłaś – odezwała się nagle czarnowłosa. Aż podskoczyłam. – To magia. Drzwi są niewidoczne aż do ukończenia gry przez którąś z drużyn. Mamy przejść trzy rundy, a krajobraz zmieni się za każdym razem. Teraz myślisz, że znalazłaś się w ogromnej przestrzeni, choć w rzeczywistości nie ma tu nawet dwudziestu metrów kwadratowych. – Pokręciła głową i westchnęła. – Chodź, zrobimy pierwsze zadanie.
– A co mamy zrobić? – zapytałam nieśmiało, naprawdę nie wiedząc, co powinnam robić.
– Czy ja ci wyglądam na wieszczkę? – Brzmiała na znudzoną życiem. Wyciągnęła telefon i dokładnie spojrzała na wyświetlacz. – Który dzisiaj mamy?
– Dwudziesty trzeci października.
– Rok.
– 2024 – odparłam bez zawahania. Kalendarz znałam aż za dobrze.
– Mam! – krzyknęła, zatrzymując się. Prawie na nią wpadłam.
Spojrzałam na nią sceptycznie, wątpiąc, by mogła coś znaleźć w tym buszu, rozmawiając ze mną o tak błahej sprawie jaką jest data. Cóż, może wampiry czasu nie liczą... My, ludzie, nie dostaliśmy go zbyt wiele. Osobiście już dawno powinnam zginąć.
– Data się różni. Rok. Ten głupi pokój wysłał nas dziesięć lat wstecz – mruknęła poirytowana. – Bee, pamiętasz jakieś wydarzenie sprzed dziesięciu lat?
Przymknęłam oczy. Miałam siedem lat. Na pewno nie chodziło o jeden z moich licznych wypadków. Hmmm... Rowerek? Nie. Czyżby mój braciszek coś odwalił? Nie...
– Ugryzłam w palec panią od stołówki – przypomniało mi się nagle.
Czarnowłosa uniosła brew, ale wystawiła dłoń w moją stronę. Miała szczupłe, długie palce i w pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że byłaby dobrą kochanką, potem jednak szybko odgoniłam te myśli, nawet się nie rumieniąc.
– Ugryź mnie – powiedziała bez ogródek.
– Co?! – Cofnęłam się o krok i wpadłam na ogromne liście. – Nie mogę!
– Gryź. I tak nic mi tym nie zrobisz. – Jej ton głosu nie znosił sprzeciwu, poza tym wbiła we mnie lodowate oczy. Przełknęłam ślinę.
Złapałam ją za nadgarstek, po czym dziabnęłam w palec wskazujący niczym pies. Jej skóra była zimna.
Sceneria się zmieniła. Już nie byłyśmy w tropikalnym lesie, a w ładnie urządzonym mieszkaniu.
Wśród kolorów dominowała czerń z bielą. Przede mną piętrzyły się schody, po mojej lewej znajdowała się przestronna kuchnia, wychodząc z niej, przemieszczało się do niewielkiego saloniku z zakurzonym telewizorem i pomiętą, ciemną narzutą na kanapie. Wyglądało na to, że domownicy woleli raczej rozmawiać, niż oglądać wiadomości czy filmy. Zapomniałabym o stoliku! Był niziutki, cały pokryty ciemnymi okruszkami, które odbijały się na białym obrusie.
Lisa wyglądała na co najmniej zaskoczona naszą wizytą w takim miejscu. Postanowiłam nie ingerować w jej poszlaki, wciąż nieszczególnie rozumiałam, na czym polegała cała gra. Wiedziałam tylko, że trzeba znaleźć coś, co różni się od rzeczywistości. Nie miałam jednak głowy do nadmiernego myślenia.
– Musimy znaleźć ciastko – oznajmiła wampirzyca. Uniosłam brew z powątpiewaniem. – To mój dom – wyjaśniła. – Godzina wyjścia się zgadza, więc na stole powinno leżeć nadgryzione ciastko. Porzuciłam jedzenie, gdy Shadow oświadczył, że Clouds Hill ma nową podopieczną.
Czyżby chodziło jej o mnie? Wolałam się nie odzywać, wciąż obawiałam się trochę, że czarnowłosa rzuci się na mnie nagle i wgryzie się w szyje. No, chyba że bym jej na to pozwoliła. Ale tego robić nie zamierzałam.
– Szukaj ciastka! Czas ucieka.
I tak rozpoczęło się przeszukiwanie domu Elisabeth. Biegałyśmy z góry na dół, sprawdzałyśmy w każdym zakątku, ale po ciastku nie został nawet ślad. Oczy wampirzycy aż poczerwie...
Ciastko nie zostawiło śladów! Klasnęłam w dłonie. Wiedziałam, że nadgryzione ciastko, gdyby niosło się je w ręku, kruszyłoby się nadal. Tymczasem podłoga i schody lśniły. Ktoś musiał je ukryć...
Bez ani jednego słowa wyjaśnienia podeszłam do wampirzycy, która – wyglądając na zaskoczoną – pozwoliła mi się przeszukać. W kieszeniach płaszcza znalazłam najróżniejsze rzeczy: idąc przez dziwny rodzaj broni, przez opakowanie prezerwatyw, aż do zużytych chusteczek wymazanych krwią (najpewniej jej ofiar). W końcu jednak udało mi się i wyjęłam ostatnie kawałki pokruszonego, czekoladowego ciastka z żurawiną.
Spojrzałam na Elisabeth, jakby właśnie palnęła oczywiste głupstwo. Nie przeszukała kieszeni, choć znalazłyśmy się w jej mieszkaniu? W porządku! Nie ma sprawy.
W tamtej chwili naszła mnie ochota na zwycięstwo. Bez skrupułów wcisnęłam jej to przeklęte ciastko do ust, wciąż nic nie mówiąc.
I sceneria się zmieniła.
Stałyśmy na szpitalnym korytarzu. Szpitale potrafiłam rozpoznać po samym zapachu – był sterylny i nieprzyjemny. W całej tej sytuacji jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Wszędzie panowała cisza i gdybym nie oddychała (zauważyłam, że Lisa rzadko bierze wdech), powietrze trwałoby, będąc niczym niezmącone. Normalnie szpitale tętnią życiem. Albo żalem, zależy od sytuacji. Nigdy się jednak nie zdarzyło, by nie spotkać nikogo na korytarzu czy w sali.
– Szpital – skwitowała odkrywczo wampirzyca, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy ta gra nie wpływa niepokojąco na stan psychiczny graczy. A może po prostu dla niej odwiedzenie takiego miejsca było czymś nowym.
Ja przyzwyczaiłam się do szpitali. Ciągłe wypadki, ciągłe wizyty u lekarzy, kroplówki, igły. Przestałam się ich bać, mając dwanaście lat. Nie, raczej się przyzwyczaiłam. Tak samo jak do posiniaczonych rąk, ciągłego nieszczęścia i szpitalnego łóżka.
Ej, właśnie! Szpitale odwiedzałam zawsze wtedy, gdy wymagałam ciągłej obserwacji, co zdarzało się dość często. A teraz stałam cała i zdrowa, oglądając pokoje o szklanych drzwiach z zewnątrz.
– Ugryź mnie – rozkazałam całkiem poważnie, odwracając się twarzą do wampirzycy.
– Nie będę cię gryźć. – Zrobiła zniesmaczoną minę.
– Ugryź mnie. Chcesz wygrać czy nie?
Czarnowłosa chwilę się wahała, ale potem chwyciła mnie za ramiona i schyliła się ku szyi.
– Może zaboleć.
Jej oddech na mojej skórze był kojący. A kiedy wbiła kły, krzyknęłam, zaciskając ręce w pięści. Jednak z każdą sekundą i każdym kolejnym mililitrem wypitej krwi czułam się lepiej. W pewnym momencie aż jęknęłam, ponieważ łaskotał mnie język Lisy.
Kiedy senna i nieco bezsilna otworzyłam oczy, zobaczyłam biały pokój i ciemne drzwi przed sobą. Wskazałam je palcem, a potem zemdlałam.


Dobraa, mam rozdział. No i dzięki za ciągłą pamięć o Bee. <3 Kocham was, robaczki. .w.