Długo musiałam czekać na rodziców. Stałam oparta o samochód, trzymając torbę u stóp. Rozglądałam się na boki i przyglądałam, z jakim widocznym (nie)zadowoleniem wchodzili i wychodzili pacjenci. Może ich przypadek został wyjaśniony, ale ja nie chciałam dowiedzieć się, dlaczego nie umieram.
Kiedy w końcu ujrzałam rodziców na drugim końcu parkingu, mama uśmiechała się o wiele radośniej niż powinna. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie zgodziła się na jakieś szalone eksperymenty. Moja mama zawsze miała w głowie plany na zmianę życia swoich dzieci. A to chwilowy wegetarianizm, a to sporty wodne, a za tydzień znów rodzinna wycieczka w ciągu roku szkolnego, podczas której ja - jako kochana córka - popełniam głupstwo i ląduję w szpitalu. Twierdziła, iż przygody nastawią nas pozytywnie do życia. No i owszem, braciszka nastawiły.
Bez słowa tato otworzył drzwi, więc i ja w milczeniu wsiadłam do auta, bacznie za to obserwując każdy ruch rodzicielki. Coś śmierdziało kłopotami. I to bardzo. Próbowałam domyślić się tego w drodze, pożerając jakąś bułkę, którą kupili rodzice w szpitalnym sklepie.
Mój dom nie należał do pięknych i wielkich willi, o jakich czytuje się w książkach opowiadających o nastolatkach z moim charakterem - zgryźliwych, pyskujących, wiecznie nabuzowanych negatywnymi emocjami. Nasze mieszkanie miało zaledwie parter: trzy pokoje, salon, kuchnię i łazienkę. Ach, no i ganek, w którym zostawia się buty oraz okrycia wierzchnie. Lubiłam domek za prostotę, spokój oraz ciszę. Nie pałętali się pod nogami obcy ludzie ze ściereczkami, pokojówki nie grzebały w szafach. Sama zawsze mogłam posprzątać, gdy nachodziła mnie ochota.
Zajechaliśmy pod dom, a ja przyglądałam się więdnącym powoli kwiatom na krzewach. Jesień zbliżała się, odbierając niewinne życia. Wysiadłszy z samochodu, podeszłam do jednego z krzaków i urwałam ostatni kolorowy kwiat, a następnie wsunęłam go za ucho jako ozdobę do włosów.
- Mamo, list przyszedł - oznajmił mój starszy brat, wychodząc na dwór, aby pomóc wnieść zakupy.
Claus przypominał zarówno mamę, jak i tatę. Po rodzicielce otrzymał ostre rysy twarzy, lecz jednocześnie przymilne i ciepłe oczy. Po ojcu zaś postawę i wzrost. Sięgałam mu zaledwie do ramienia, choć mierzyłam ponad metr sześćdziesiąt pięć, czyli nie należałam do najniższych.
- Och, Bee, przyleciałaś* do nas! - Claus podszedł i poczochrał moje i tak posklejane oraz stojące w każdą stronę włosy. Łypnęłam na niego spode łba.
Uwielbiałam swojego brata. Owszem, zdarzały nam się kłótnie czy drobne sprzeczki, ale wystarczyło głupie „Chcesz herbaty?” wykrzyknięte z drugiego końca domu, by w ułamku sekundy zażegnać spór i zniszczyć dzielący nas mur. Claus był opiekuńczy, odpowiedzialny i przede wszystkim zabawny, nie dało się z nim nudzić.
- Myślałem, że nadal hibernujesz - dodał, puszczając mnie w końcu i odbierając torbę od taty.
- Stul dziób, bo nie dostaniesz pączka - rzuciłam, wystawiając język.
Weszłam do domu, zsunęłam buty i - nie przejmując się rodzinką - posunęłam niczym wąż do łazienki. Śmierdziałam szpitalem, lekami i wypadkiem. Tak, wypadek też ma zapach, nieprzyjemny w dodatku. Zmarszczyłam nos. Tak, potrzebowałam prysznica.
***
Bee... Bee... Bee...
***
Bee... Bee... Bee...
Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciepły, matczyny uśmiech. Zasnęłam na kanapie, oglądając jakiś głupi serial o sprzedawcach sukien ślubnych. Tak, pamiętam. Teraz wszystko wydawało się jasne i ułożone w logiczną całość.
- Kolacja, chodź do kuchni, kochanie. - Powiedziawszy to, podniosła się i wyszła, zostawiając mnie ze ściągniętymi brwiami. Coś się kroiło.
Wygrzebałam się spod koca, wsunęłam bose stopy w kapcie, po czym powąchałam swoje dłonie. Nie wiem czemu to robiłam, chyba z przyzwyczajenia. Lubiłam wiedzieć, czym pachnę. Potrafiłam rozróżnić mnóstwo zapachów właśnie z powodu wąchania własnych rąk. Niektórym może wydać się to dziwne i głupie, lecz dla mnie stanowiło normę.
Podreptałam do dość dużej kuchni, w której znajdował się czteroosobowy stół, mający pomieścić moją skromną rodzinkę. Gdy dziadkowie wpadali na obiady w weekendy, jadaliśmy w salonie. W gronie najbliższych nie przejmowaliśmy się bardzo kulturą przy stole (nie musiałam używać noża i wszystko kroiłam widelcem), przy babci i dziadku zaś należało zachować dystans do wszystkiego.
Usiadłam obok brata, któremu ciemne, mokre po kąpieli kosmyki przykleiły się do czoła. Chłopak czatował z kimś na facebooku za pomocą aplikacji, co dostrzegłam, zaglądając mu przez ramię. Chyba prowadził rozmowę z dziewczyną, gdyż szybko odwrócił ekran poza zasięg mojego wzroku.
Tata przebrał się w luźny dres i wcale nie wyglądał jak tata, tylko jak nauczyciel wychowania fizycznego. Tak, mój tata uczył wuefu. Dodatkowo w liceum, do którego uczęszczałam. Na każdej lekcji załamywał ręce, widząc, jak jego córka lekceważy swoją sprawność fizyczną. Nie zależało mi ani na ładnej figurze, ani na statuetkach za wygrane wyścigi. Wolałam podrywać rysunkowych chłopców w grach.
Teraz nasuwa się pytanie, kim jest z zawodu moja mama. Mamusia pracuje w domu i jest pisarzem. Dokładnie tak. Wydała już dwie powieści dla młodzieży (całkiem niezłe nawet, tak swoją drogą) i pracowała zawzięcie nad kolejną. Czasem zadawała przedziwne pytania dotyczące nastolatków. Za każdym razem rzucałam jakieś głupie odpowiedzi, a ona brała je na poważnie.
Cóż, skoro już wszystko wiadomo o mojej rodzinie... No, nie wszystko, ale większość - możemy przejść do wydarzeń z tego pamiętnego wieczoru, który sprawił, że mój nijaki żywot potoczył się tak a nie inaczej.
Kiedy mama podała makaronową zapiekankę z serem żółtym i mięsem (pychota), panowała grobowa cisza. Pies sąsiadów ujadał jak zwykle na okoliczne koty, ale poza tym słyszałam tylko dźwięki wydawane co rusz przez lodówkę. Zerkałam z nad talerza to na mamę, to na tatę, jednak nie potrafiłam doszukać się sensu w ich zachowaniu. Dopiero potem zrozumiałam, iż rodzice szykowali się psychicznie na powiedzenie mi o czymś ważnym.
Z początku sądziłam, że chodzić będzie o propozycje z zagranicznych wydawnictw dla mamy oraz zapowiedź jej trasy autorskiej, aby mogła rozdać kilka autografów młodocianym czytelnikom. Potem myślałam o tacie i jego srebrnych włosach oraz o tym, iż przecież w każdej chwili może opuścić szkołę, a wtedy dostanie mi się wredna psorka. Niestety, nie chodziło o takie błahe sprawy.
- Bee - zaczęła mama, nabierając dania na widelec - miałabyś ochotę na krótkie wakacje?
Oho, czyli o to chodzi. Znów chcą wyjechać w odległe miejsce, ponieważ mojej rodzicielce brak „weny twórczej”. Oczywiście doskonale to rozumiałam, lecz po takich wyjazdach musiałam nadrabiać materiał z zastraszającą szybkością. Nie radziłam sobie zbyt dobrze z nauką, Bóg nie każdego obdarzył pamięcią do wzorów z matematyki czy dat z historii.
- Kontynuuj - powiedziałam, po czym zapchałam usta kolacją, by przez kilka chwil nie odzywać się z uzasadnionego powodu.
- Posłuchaj, kochanie. Nie ma już odwrotu, wszystko zostało podpisane, a pieniądze dawno przelane na konto. - Mama odłożyła widelec, a dłonie schowała pod stół. Korciło mnie, by czmychnąć. - Zrobisz sobie półtora miesiąca wolnego od nauki.
- Co?! - wykrzyknęłam, próbując połknąć makaron za jednym razem. Zakrztusiłam się. Claus kilka razy poklepał mnie po plecach i dopiero wtedy złapałam oddech. - Ale jak to? Mamo, coś ty znowu wymyśliła!
- Jedziesz do Rainbowline - oświadczyła z uśmiechem.
Rainbowline. Rainbowline. Rainbowline.
Widzisz tę nazwę, drogi czytelniku, widzisz? Zapamiętaj ją, bo w dalszej części historii będziesz musiał wiele razy mnie poprawiać. Przekręcę ją na każdy możliwy sposób, byleby tylko odwieźć myśli od tego srającego tęczą i miłością miejsca.
Siedziałam z otwartą buzią i zastanawiałam się, co powiedzieć. Przeniosłam wzrok z mamy na tatę. Jego mina mówiła „przykro mi, nie miałem prawa głosu”. Czyli wszystko zostało ukryte nawet przed ojcem i staruszek dowiedział się o fakcie, gdy możliwość odwołania miejsca wynosiła zero.
Odetchnęłam głęboko.
- W porządku, niech ci będzie - powiedziałam spokojnie, mrużąc oczy. - Ale jest jeden warunek.
- Jaki? - zapytała również ze stoickim spokojem mama.
- Dostanę nową konsolę po powrocie. - Widziałam rosnące oburzenie na twarzy rodzicielki, choć to w sumie ja powinnam zacząć stroić fochy, ponieważ wplątała mnie w wyjazd bez wcześniejszej zgody. - Jeśli nie, Claus z wielką chęcią pojedzie za mnie.
Wygrałam. Mama zmrużyła oczy, przyjrzała się dokładnie Clausowi, po czym westchnęła i rzuciła od niechcenia:
- Niech będzie.
Wygram każdą słowną potyczkę. Tym bardziej, gdy nawet kobieta, która wydała mnie na świat, nie może patrzeć mi w oczy.
*Jak wiecie, "bee" to po angielsku pszczoła, więc Claus wyśmiewa się z Heebceen, że ta potrafi latać.
♥♥♥
Zmieniłam szablon, ten wygląda lepiej, przynajmniej według mnie. Pewnie zmieni się jeszcze kilka razy, bo lubię się bawić, ale kto bogatemu w czas zabroni? x"D
Drugi rozdział, hyhy. A szkoła została olana. ><
Drugi rozdział, hyhy. A szkoła została olana. ><
Cudo ! :) Przeczytałam ten rozdział błyskawicznie. Wciągnęłaś mnie w historie tej dziewczyny, dlatego już nie mogę się doczekać co będzie dalej. Ciekawe co ją spotka w Rainbowline, bo półtora miesiąca wolnego i to w czasie roku szkolnego to poważna sprawa.
OdpowiedzUsuńPozdrawia Anka. ;)
W Rainbowline spotka ją samo dobro. B) Też bym nie pogardziła taką ilością wolnego od szkoły. x""D
UsuńCieszę się, że historia Ci się podoba. >w<
No no no, i pomyśleć, ze wczoraj domagałam się kolejnego rozdziału, dziś zaglądam i jest, marzenia się spełniają :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to bardzo mi się podoba. Przybliżyłaś nam troszkę bohaterów opowiadania, przez co są dla mnie bardziej rzeczywiści. Pisz kolejny rozdział bo jestem bardzo ciekawa co będzie się działo w Rainbowline.
Pozdrawiam i zapraszam
http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
Hah, rozdział miałam już napisany, kiedy zobaczyłam Twój komentarz. x""D Tylko się zastanawiałam, czy poddawać go korekcie. ;w; Wyszło na to, że nie dałam, ale chyba nie roi się od jakiś strasznych błędów... ;-;
UsuńObiecuję, że w czwartek pokręcę się po twoim blogu, bo napiszę olimpiadę i będę miała wolne. <3
Przyjemnie mi się czytało, że nawet nie zorientowałam się, kiedy doszłam do końca, a myślałam jedynie o tym, aby ten rozdział nigdy się nie skończył. Naprawdę piszesz w sposób niezwykle wciągający, zaczęłam od pierwszego rozdziału i oderwać się nie mogłam.
OdpowiedzUsuńTak przy okazji to czuje pewną więź z Bee ^^
Rozdział gładko i przyjemnie się czytało, a co róż szczerzyłam się jak głupia do sera :D
Masz niesamowite pomysły na historię. Dziewczyna, która nigdy nie umiera? Coś czuje, że prawda o Bee będzie tak samo szokująca, jak całe to opowiadanie (w ten dobry sposób).
Postać Bee bardzo mi się podoba, ta jej pewność i stanowczość. Ja nigdy nie byłam dobrym negocjatorem, więc może czegoś się od niej nauczę? Postać Clausa też jest ciekawa, a fakt, że tak dobrze opisujesz jego zachowanie (typowo męsko) powoduje mój zachwyt nad twym darem pisania!
Mogę jedynie życzyć Ci:
Więcej weny! Dużo wolnego czasu! Nigdy niebrakującej motywacji! Jeszcze więcej genialnych pomysłów na tą i inne równie genialne historię!
Pozdrawiam ^^
life-of-heros.blogspot.com
Jak tak czytam Twoje komentarze, to aż mi się cieplej na sercu robi, bo widać, że przeczytałaś. ;w; <3
UsuńJeśli piszę w sposób niezwykle wciągający, to powinnam być z siebie dumna i czytając Twoje słowa, właśnie tak się poczułam. ><
Moje pomysły to efekt... Chwilowego namysłu. I owszem, prawda o Bee powinna być szokująca. Przynajmniej taka, jaką ją stworzyłam do tej pory. xd
Mam starszego brata, dlatego też tak dobrze radzę sobie z tworzeniem typowo męskich postaci. Chociaż nie wiem, czy mój brat jest dobrym przykładem na "typowego mężczyznę". ;-;
Dziękuję. <3
Tu wszystko jest takie idealnie... od świata opisanego przez Ciebie, po szablon. Bardzo mi się podoba. Nie umiem komentować, no nie umiem. Dawno nie czytałam takiego "zwykłego" opowiadania. Zawsze jakieś wilki, kosmose, a tu nawet o Facebooku napisałaś. Opisujesz wszystko tak realistycznie, jej reakcję na wiadomość o półtora miesięcznej przerwie, no cudo *o*
OdpowiedzUsuńdeath-frisbee.blogspot.com
Dziękuję bardzo za miłe słowa. ;w;
UsuńJestem typem obserwatora i zachowania, które "podwidzę" u innych, staram się przekładać na papier, bo są... No, naturalne. Ludzkie zachowania da się sklasyfikować, a ja to właśnie robię. x""D
I cieszę się również, że szablon przypadł do gustu. Chciałam stworzyć coś prostego, ale miłego dla oka.
Na rogi Gorloga, to jest fantastyczne. :O Nie, nie, fantastyczne... Obłędne. Masz genialny styl pisania i potrafisz wylać chyba wszystkie swoje pomysły i myśli na papier. To takie lekkie, niewymuszone. Ja czasem mam problem z ubraniem w słowa pomysłu, który wykiełkował w mojej głowie. Zazdroszczę :P
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej zaczynam lubić Bee. Jest przyjemną i intrygującą bohaterką. Jej brat nie odbiega tak bardzo od niej. Zabawny i optymistyczny - tak go odebrałam. Och, to rodzeństwo, które kłuci się co pięć sekund i równie szybko godzi. Skąd ja to znam? Z bratem potrafię tam z dwadzieścia razy dziennie, a z młodszą siostrę (tudzież Potworkiem) czterdzieści razy dziennie :P naprawdę, przedstawiasz prawdziwe życie pod nieco inny kątem. Bardzo mi się podoba :D
Lecę czytać następny. Zastanawiam się jak potoczą się losy Bee w Rainbowline c:
Buziaki, Inna :3