wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział VI

Po wypiciu kakao i przysłuchiwaniu się już normalnej, spokojnej rozmowie chłopców na temat spędzenia dzisiejszego dnia, doszłam do siebie. Ten napad strachu trwał niezwykle długo, kiedy wcześniej popadałam w taki stan, trwał on nie więcej niż kilkadziesiąt sekund.
Odstawiłam zielony kubek z reniferem. Glina zderzyła się ze szkłem, wydając głuchy odgłos, który w pełni przywrócił mi władzę w kończynach. Ponownie pełna energii i spokojna o swoje życie, podniosłam się powoli z wygodnej, miękkiej kanapy, w której się zapadałam. Uśmiechając się szeroko, przeprosiłam chłopców i bez strachu pobiegłam na górę - wciąż byłam nieumyta, a spacery w piżamie niespecjalnie odpowiadały mi przy czwórce młodych mężczyzn. Pocieszałam się tylko myślą, że jestem dla nich za brzydka i za gruba.
Ubrana w sprane dżinsy z wąskimi nogawkami oraz t-shirt z różowo-białą pandą, pojawiłam się w kuchni. Chłopcy zniknęli z salonu, więc mogłam spokojnie przejść, nie narażając się na troskę.
Czasami, kiedy ktoś zaznajomił się z moim szpitalnym życiorysem oraz wypadkowymi osiągnięciami, dostrzegałam troskę, żal i współczucie. Wolałam, by obdarzono tymi uczuciami kogoś, kto na to zasługuje, a nie mnie, która niekiedy kpi z własnego życia, bo ma dość lekarzy i pielęgniarek, szpitalnej aparatury i nudnej egzystencji.
Zaczęłam grzebać po idealnie wyczyszczonych z kurzu szafkach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Z lodówki wyjęłam krem czekoladowy z niemieckim napisem, a z kredensu chleb. Ukroiłam kilka grubych i nierównych kromek, by następnie nałożyć na nie ładną warstwę brązowej słodkości, mając cały czas świadomość, że przez to nie będę miała talii osy. Nie zależało mi na wyglądzie. Wiedziałam, że prędzej czy później obetną mnie na łyso i wyląduję jako brzydal w zakładzie dla obłąkanych, gdzie spiknę się z jakimś dresem i zacznę brać narkotyki. A może tylko sobie ubzdurałam taką przyszłość?
Z talerzem pełnym kanapek powlokłam się na kanapę, prawie potykając się o podwinięty dywan. Udało mi się w ostatniej chwili złapać równowagę i nie wywrócić. Szło mi coraz lepiej - uniknęłam dwóch wypadków. Co prawda ten pierwszy wywołał Hori, ale również on mu zapobiegł, więc wybaczyłam złotookiemu ten występek.
Rozłożyłam się jak królowa, kładąc nogi na poduszkach. Było mi ciepło i wygodnie, czułam się jak w domu, choć brakowało mi telewizora. Postanowiłam to jednak przeboleć, ponieważ przyjechałam do Rainbowline, by odpocząć od wypadków i miasta, a nie płakać na nędznych, puszczanych w kółko telenowelach, co robiłam każdego popołudnia po powrocie ze szkoły. Choć znałam zakończenie każdego żałosnego serialiku i tak płakałam na końcu, nie mogąc powstrzymać wzruszenia.
Po pewnym czasie dosiadł się do mnie Rosso, ale nie mówił nic. Może bał się, że znów nie odpowiem na masę pytań. Postanowiłam jednak nie trwać w ciszy tak długo i zacząć konwersację. Chwilę zastanawiałam się nad tematem, bo przecież nie mogłam zapytać, czy na dworze jest ciepło, gdyż wyszłabym na idiotkę, która postanowiła podrywać przystojnego, starszego chłopaka.
- Wiele ludzi przyjeżdża do waszego ośrodka? - zapytałam z prawdziwej ciekawości. Kto wie, ilu obleśnych, starych mężczyzn właśnie na tej kanapie jadło wykwintne sery, na których najwyraźniej nie znałam się tylko ja?
Czerwonowłosy podrapał się w tył głowy, a minę miał przy tym tak rozkoszną, że prawie się rozpłynęłam. Zamrugał powoli kilka razy.
- Latem odwiedza nas dwieście osób miesięcznie. Może się to wydawać niemożliwe z powodu wielkości pomieszczenia, ale w czasie trwania okresu letniego nie można zostać dłużej niż na tydzień - wyjaśnił. Mamy miejsce dla około pięćdziesięciu osób, ale aktualnie pokoje są w stanie renowacji, dlatego musieliśmy ulokować Cię w którymś z naszych. Co prawda telefon od twojej mamy wcale nas nie zaskoczył, często przysyłane są do nas nastolatki z problemami - wyjaśnił.
- Nastolatka z problemami - parsknęłam śmiechem. - W moim wypadku to raczej wścibski pech, nie problem.
- Nie twierdzę, że go masz. Zdradzę, że trafiały nam się narkomanki, zakupoholiczki. Raz nawet przyjęliśmy pod dach siedemnastoletnią nimfomankę. Kiedy skutecznie odpieraliśmy jej uroki - biedny Verde bał się spać sam w pokoju, bo mogła do niego przyjść - uciekła i zamieszkała na jakiś czas u starszego pana z miasteczka obok, który ponoć pomógł się dziewczynie ustatkować. Przynajmniej tak twierdzi Mori, bo osobiście się z nią więcej nie spotkałem.
Kiedy Rosso mówił, w jego oczach pojawiał się błysk ekscytacji. Widać było, że dawno chciał opowiedzieć komuś o ich przygodach z nastoletnimi dziwaczkami. Sama też byłam taką dziwaczką, ale się już z tym pogodziłam, a świadomość, że czerwonowłosy opowie kiedyś innej dziewczynie o moim przypadku z równie zaraźliwym zapałem, pozwoliła mi wypowiedzieć kolejne słowa:
- Założę się, że takiej dziwaczki jak ja to jeszcze nie mieliście. - Uśmiechnęłam się w jego stronę. Na chwilę błysk zniknął z jego oczu, lecz nie minęła sekunda, a pojawił się znowu.
- Nie jesteś dziwna, tylko wyjątkowa, pamiętaj o tym. - Właśnie te słowa sprawiły, że go polubiłam. Wiedziałam, że mimo wszystko uważa mnie za wybryk natury, co pokazał utratą entuzjazmu na ułamek chwili. Wiedział też, że musiałam dostrzec tę zmianę, skłamał jednak, pokazując, jak zgrabnie potrafi manipulować własnymi emocjami.
Potem rozmawialiśmy o jedzeniu. Rosso skończył szkołę gastronomiczną, jednak nigdy wcześniej nie słyszałam jej nazwy. Potrafił ugotować wszystko. Uzgodniliśmy, że do końca mojego pobytu w Clouds Hill mam wymyślić nazwę potrawy oraz trzy składniki, a on przygotuje ją na kolację pożegnalną. Uznałam, że to dobry i zabawny pomysł. W zamian obiecałam ułożyć i zaśpiewać mu jakąś piosenkę, ale kompletnie nie wiedziałam, o czym miałaby być. Na szczęście pozostał mi jeszcze aż miesiąc.
Po zakończeniu rozmowy, Rosso zaoferował, że pozmywa po moim śniadaniu. Wtedy obok zjawił się Mori i przywitał swoim zabójczym uśmiechem oraz błyskiem w niebieskich oczach.
- Masz może ochotę przejść się po Rainbowline? - zapytał. - Wbrew wszystkiemu wioska jest naprawdę malownicza i interesująca, podobnie jak jej mieszkańcy.
- Z wielką chęcią - odparłam i tak oto wylądowałam w mroźny dzień na spacerze z mega przystojnym kolesiem.
Podczas pogawędki w trakcie drogi do bardziej zaludnionych miejsc wsi dowiedziałam się, że niebieskowłosy skończył w tym roku dwadzieścia sześć lat, więc dzieliło nas aż dziewięć. Z początku myślałam, że będzie młodszy, jednak wiek wcale mi nie przeszkadzał. Mori okazał się ujmującym, zabawnym i troskliwym mężczyzną. Słuchał każdego z moich słów, czasem rzucając pouczające bądź uszczypliwe uwagi, nie śmiał się z ubogiego słownictwa i nie marszczył brwi w przerażeniu, kiedy raźno opowiadałam o wypadkach i obrażeniach.
- Kim jest z zawodu twoja mama? - zapytał, biorąc mnie za rękę, gdy wchodziliśmy pod górę, pewnie bojąc się, że poślizgnę się i spadnę.
- Pisarzem - odpowiedziałam. - Jej specjalnością są powieści dla młodzieży z wątkiem kryminalistycznym. Słyszałeś może o „Srebrze jego oczu”? - Chłopiec kiwną głową. - Wyszło spod pióra mojej matki, ale pisze pod pseudonimem. To najlepsza książka, jaką do tej pory napisała.
- A ty, Bee? Piszesz trochę?
To pytanie zwaliło mnie z nóg. Ciężko było się przyznać, że od kilku lat próbuję stworzyć coś godnego uwagi, jednak wątek nie trzymał się wątku i wszystko zawsze kończyło w śmietniku, zanim jeszcze na dobre się zaczęło. Co prawda pisywałam krótkie rymowanki, które przychodziły znikąd oraz pamiętnik, podobnie jak co druga nastolatka, jednak nic poza tym.
Pokręciłam głową.
- Nie mam na to czasu. Próbuję unikać wypadków, z marnym skutkiem zresztą, ale to dość pracowite zajęcie.
- Rozumiem.
- Podoba ci się prowadzenie pensjonatu? - zapytałam, co chwila zerkając na niego kątem oka.
- Oczywiście, że nie. Jestem za młody, by być odpowiedzialny. - Pokręcił głową, wzdychając. - Wiesz co chciałbym zrobić? Pojechać do Hiszpanii i zaliczyć każdą pannę, która się da.
Prawie nie puściłam jego ręki. Swoją odpowiedzią, jej gwałtownością i wyrzutem. Dostrzegłam gorycz w niebieskich tęczówkach, a ściągnięta twarz potęgowała uczucie współczucia.
- Jeśli ci to poprawi humor, mogę wrócić do domu w każdej chwili - odparłam, uśmiechając się i zbijając go tym z pantałyku. Zgadywałam, że oczekiwał pouczenia, zbesztania. Tymczasem rozumiałam potrzeby dorosłego mężczyzny. - Mama zna mnie i moje humorki, więc nie musicie się martwic zwrotem kosztów. Znając ją, pewnie by wam jeszcze dopłaciła za trud wytrzymania ze mną doby.
Znów się poślizgnęłam, lecz ręka Moriego zdołała zapobiec upadkowi. Patrzyłam przez sekundę w wół z wrogością, by następnie ze śmiechem ruszyć dalej.
- Jesteś głupiutka, pszczółko. - Przyciągnął mnie bliżej i pogładził po włosach. - Skoro zgodziłem się na twój przyjazd w trakcie roku, znaczy, że naprawdę cię tu chciałem. Poza tym twoja mama naprawdę dużo zapłaciła. Za cały miesiąc.
- Nie wiem, czy powinnam się cieszyć - mruknęłam.
Miasteczko nie było wielkie, ale za to spowite ciepłymi barwami. Budynki, zamiast czystej bieli czy smętnej szarości, przybrano w różne odcienie żółci, czerwieni, pomarańczu. Starsi ludzie stali na chodnikach lub siedzieli na drewnianych ławeczkach i rozmawiali, co jakiś czas się śmiejąc.
Wszyscy witali się z Morim. Machali do niego, posyłali uśmiechy. Patrzyłam na niego z podziwem. Musiał naprawdę być znany i lubiany, ludzie podchodzili do niego z entuzjazmem, radością. Prawdopodobnie znał wszystkich mieszkańców, w końcu Rainbowline wielkością nie grzeszyło.
- Napijemy się wybornej kawy - oświadczył. - Pijasz kawę, prawda? - Kiwnęłam głową.
Mori zaprowadził mnie do niewielkiego budynków kolorze spranej żółci. Firanka w oknie lekko zafalowała, kiedy weszliśmy do środka, wpuszczając powiew zimnego powietrza. Usiadłam przy jednym z dwóch stolików, a mój niebieskowłosy opiekun podszedł do lady. Ładna, ciemnowłosa kobieta wysłuchała zamówienia, a po chwili Mori wrócił z dwoma kubkami pięknie pachnącej kawy. 
- Najlepsza w Rainbowline. Nawet Rosso nie robi takiej dobrej.
Spędziłam przedpołudnie w towarzystwie najstarszego z braci, dowiedziałam się mnóstwa rzeczy o mieście, o chłopcach, o pensjonacie. Słuchanie głosu Moriego było uspokajające, kiedy mówił, zatracałam się w słowach. Przytakiwałam, choć przez większość czasu nie wiedziałam, o czym rozprawia.
Kiedy znów stanęliśmy na schodach Clouds Hill, dochodziła trzynasta, a przez uchylone okna ulatniał się słodki zapach pieczonych ziemniaków. I choć te kilka godzin było wspaniałe, wiedziałam, że czeka mnie jeszcze popołudnie pełne wrażeń.



W następnym rozdziale gra cudownych chłopców.

4 komentarze:

  1. Ale mam dziś szczęście :) weszłam na bloga po dłuższej nieobecności a tu proszę dwa rozdział, to chyba takie zadośćuczynienie za to czekanie tygodniami na ciebie :)
    Rozdział świetny, a ja jako niepoprawna romantyczka już bym chciała, żeby między Bee a Morim coś było :)
    http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halo, facet jest stary. xD Chociaż troskliwy i kochany. ;w;
      Tak, zadośćuczynienie. xD A tak naprawdę to chcę skończyć Bee szybciej niż inne moje opka, bo mam wielkie plany, a mało czasu. xD Chciałabym poprowadzić fabułę do końca przed zakończeniem roku szkolnego. xD

      Usuń
  2. Nimfomanka... nie po prostu nie mogę xD Naprawdę opisałaś to tak genialnie, że oczami wyobraźni widziałam zielonowłosego jak chowa się wraz ze swoim ukochanym kocykiem w szafie i przez dziurkę wygląda, czy przypadkiem ta "ona" nie nadchodzi... naprawdę Ci się to udało.
    Plan na przyszłość Bee, również jest genialny xD Nie ma to jak bycie optymistą! Bo w końcu ma zostać narkomanką, a bywają gorszę fuchy :D
    Naprawdę się cieszę, że znów zaczęłaś jedną z moich ulubionych historii!
    Chociaż nadal do końca nie wiem, którego z braci wolę najbardziej... muszę chyba nieco lepiej ich poznać :3 Jak teraz to wszystko czytam to zastanawiam się w jakim kierunku zmierza fabuła? Co się wydarzy? Co za sekret skrywają bracia? Kiedy odpowiesz na moje pytania? T-T
    Czy Rainbowline nie jest przypadkiem drugim miastem nieprawdziwych? Bo coś mi świta z tą nazwą, a jak wspomniała w innym opowiadaniu Lisa, jest kilka takich miast, a Key rozmawiał z jakąś dziewczyną wilkołakiem... hmm...
    Po prostu nie jestem na stówkę pewna, ale ta nazwa coś mi mówi, ale jeżeli znów coś pokręciłam, to sorry!
    Właściwie fajnie, że wspomniałaś o tych "atakach paniki", bo z tego, co pamiętam w szpitalu, jak zobaczyła rodziców miała podobne odczucie, ale to rzeczywiście szybko zniknęło... zdumiewające...
    Ja tam nie chce, żeby Mori był z Bee! Ja chce jakiegoś niegrzecznego chłopca, dla niej T-T Który z braci jest buntownikiem?
    Ach! Po prostu już nie mogę się doczekać, a skoro chcesz ukończyć do opowiadanie do końca roku szkolnego... co Ty właściwie planujesz dalej? Znów założysz trzy nowe blogi? O.o
    Nie mniej życzę powodzenia! Mam nadzieje, że podobnie jak z opowiadaniem NbH Ci się uda dotrzymać wyznaczonego terminu!
    Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, trochę się spóźniłam, ale już jestem. Nadrobiłam ^^
    Z jakiegoś tajemniczego, niewytłumaczalnego powodu w mojej głowie Bee jawi się jako Shailene Woodley -,- Za dużo filmów. Eh...
    Miałam przerwę trochę w czytaniu i zdążyłam pozapominać imiona chłopców. I czytając piaty rozdział było coś takiego: Rosso? Mori? Hori? Jasna Cholera?!?! Spokojnie teraz już wszystko ułożyłam ;D
    Najbardziej chyba lubię Rosso (już o tym wspominałam o.O). Jest jednocześnie słodki i ostry... Jak chili w czekoladzie. Mniam. Jak ja kocham chili w czekoladzie €: A moja koleżanka uważa, że to ohydne. Eh. Nie zna się ^^
    Właściwie wszyscy chłopcy mają w sobie urok ale zawsze miałam słabość do kucharzy. Rany czy ja to powiedziałam? Zapomnij, zgiń, przepadnij. :/
    Czekam na następny i na wyjaśnienie czym jest ta tajemnicza gra... Hm... Nawet nie przypuszczam co to może być. Zaskocz mnie ;P
    Życzę oceanu weny i pozdrawiam gorąco ;*
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń