środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział VII

Wyglądało na to, że spiżarnia Clouds Hill zapełniona jest serem, ponieważ Rosso na obiad podał zapiekankę makaronową z mięsem oraz żółtym serem o dziwnej, długiej, francuskiej nazwie. Dla mnie liczyło się jednak tylko to, że na górze był ładnie spieczony i łatwo nabierało się całość na widelec. Chłopcy oczywiście elegancko kroili danie, ale ja, wkładając porcję na talerz, wszystko ze sobą pomieszałam.
Po obiedzie wrócił rozradowany Verde. Wpadł do domu tak szybko, że nie zamknął drzwi. Same wróciły na swoje miejsce, tyle że informując o swoim niezadowoleniu wielkim hukiem. Zielonowłosy stanął przed naszym malutkim zgromadzeniem - Voilet wybył, ponoć pobiegać - i rozejrzał się po twarzach braci. Po chwili rzucił się na mnie i mocno objął za szyję, wtulając się.
Oszołomiona rozwojem sytuacji, nie zareagowałam. Piętnastolatek się do mnie przytulił. Może coś się wydarzyło, a wśród starszych braci nie potrafił znaleźć oparcia? Nie zgadzało mi się to jednak z nieokiełznaną radością, którą przez chwilę błyszczał. 
- Zostań z nami na zawsze - powiedział głośno, ściskając mnie jeszcze mocniej. - Lubię cię, możesz ze mną spać, tylko nie wyjeżdżaj! 
Nie spodziewałam się takich słów z ust nastolatka. Nawet ja miałam za dużą dumę, by powiedzieć mamie na osobności głupie „kocham cię”, a on, bez skrępowania, niemal to wykrzyczał. Czułam ciepło jego ciała i chłodny policzek przy uchu, mogłam usłyszeć bicie jego serca. Było spokojne, trochę zbyt wolne jak na taki wybuch otwartych uczuć. Może jednak się nie denerwował? Poza tym słodki zapach, który wydzielały jego włosy… 
- Chcę, żebyś została naszą siostrą! - Chłopiec oddalił się na długość ramion. Wyglądał jak dziewięciolatek. I patrzył mi prosto w oczy bez strachu, bez żalu, bez litości. Patrzył, ponieważ chciał, dlatego nie poraził go ich wyraz beznamiętności. 
Moje oczy zawsze przysparzały mi kłopotów. Mogłam być najszczęśliwsza na świecie, a one i tak pozostawały obojętne, tak jakby za dużo przeszły, za dużo widziały i to, co oglądam ja, nie miało dla nich żadnej wartości. Dzieci nie zapraszały mnie do domów, nauczycielki starały się, by omijać szeroki stolik, przy którym siedziałam. Wtedy bolał brak wsparcia i nauczyłam się skutecznie odwracać uwagę rozmówcy od oczu i przenosić ją na usta, lecz nie skutkowało to wśród osób mających mą osobę w głębokim, bardzo głębokim poważaniu. 
Mori znalazł się za Verde, chcąc go odciągnąć, ale moje słowa go powstrzymały. 
- Verde, posłuchaj mnie - zaczęłam, biorąc oddech. - Chciałabym być waszą siostrą i zostać tu na zawsze, bo choć to dopiero drugi dzień, czuję się tu jak w domu. Jednak mam mamę, tatę oraz brata, którzy się o mnie martwią. To oni wytrzymywali wszystkie moje humorki, byli ze mną, gdy zaczynałam chodzić, to ich opluwałam jedzeniem. To także oni przyjmowali dawkę bólu, kiedy zaczęłam lądować w szpitalach. Nie zrozumiesz tego, ale tęsknię. Pewnie też chciałbyś zobaczyć mamę. 
Odsunął się, a w jego oczach pojawił się cień żalu.
- Chodź, mały, zrobię ci czekoladę. - Rosso pociągnął brata za ramię i poprowadził do kuchni. 
Mori, który stał teraz obok mnie, wyglądał na zszokowanego, jakby ktoś wywrócił mu świat do góry nogami. Szybko jednak się wycofał i zniknął na piętrze. Odprowadziłam go wzrokiem. 
- Okeeej. - Przeniosłam swój wzrok na Horiego, który jako jedyny pozostał na miejscu. - Jesteście dziwni. 
- Jesteś pierwszą, która to powiedziała - przyznał. - Po wybuchu uczuć Verde reszta naszych klientek nazywała nas niezrównoważonymi psychicznie. 
- To nie pierwszy raz? - Ściągnęłam brwi.
- Chłopakowi brakuje kobiecej ręki. Tylko że żadna nie uświadomiła mu wcześniej, że potrzebuje matki. 
Zaczęłam mu współczuć. Nie wiedziałam, iż sytuacja przedstawia się w ten sposób. Mogłam nie mówić aż tyle, powstrzymać się, ugryźć w język. Albo nie wymawiać ostatniego zdania.
    Głupia Bee!
- Nie przejmuj się. Przejdzie mu. Mimo tych swoich piętnastu lat wciąż zachowuje się jak dziecko. Próbujemy zastąpić mu rodziców, ale to nie to samo. 
Wciąż gryzło mnie poczucie winy. Chciałam zapaść się pod ziemię i nie wychylać nawet czubka nosa. Czułam się jak ktoś o niewyparzonym języku. Nie powinnam się obwiniać, nie znałam całej sytuacji, jednak wzrok Verde nie chciał opuścić mojej głowy. 
Rozległo się pukanie do drzwi. Hori podniósł się, poprawił koszulkę i ruszył, by otworzyć niespodziewanym gościom. Ja zaś skuliłam się na kanapie, nie chcąc, by ktoś mnie dostrzegł. 
Powiew chłodnego wiatru wpadł przez uchylone „wrota”. Przeszedł mnie niepokojący dreszcz. Czułam kłębiące się dookoła nieprzyjemne myśli. Wiedziałam, że gość, który zawitał do Clouds Hill będzie wyjątkowy. Skąd? Aura. Wszystko nagle zamarło.
Po chwili usłyszałam stukot obcasów oraz szelest materiału.
– To niegrzeczne leżeć jak żaba na liściu, kiedy wchodzi starsza osoba – odezwał się słodki, dziewczęcy głosik zabarwiony francuskim akcentem.
Otworzyłam wcześniej zamknięte oczy i zobaczyłam drobną, czarnowłosą dziewczynkę o oczach w kolorze nieba. Otulał ją czarny, podróżny płaszcz, pod którym dostrzegłam białą, elegancką koszulę. Czarne czółenka na obcasie dodawały jej wzrostu. Wyglądała na co najwyżej szesnaście lat.
Podniosłam się, czując narastający gniew.
– Przepraszam – wyjąkałam, opuszając głowę.
– Lisa, znów straszysz młodszych – przyszedł mi z pomocą nieznany, męski głos. – To, że uważasz się za najważniejszą, nic nie znaczy. Bo wcale taka nie jesteś.
Przeniosłam wzrok z jakże ciekawej podłogi na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę w okularach. Miał lekki zarost, a jego niemal czarne oczy wpatrywały się we mnie z zainteresowaniem. Wiedziałam, że zastanawia się, dlaczego moje oczy nic nie wyrażają. W środku jednak trzęsłam się ze strachu. Dwoje obcych, podejrzanie wyglądających ludzi stało przede mną i najwyraźniej zamierzali się kłócić o to, jaka postawa z mojej strony jest najlepsza.
– Nie przesadzaj. Należy mi się szacunek. – Ten dziecinny głosik nijak nie pasował do władczego tonu niebieskookiej. Wszystko w niej było… niedopasowane.
– Ciekawe za co. – Czarnowłosy przewrócił oczami. – Jestem Shadow, szósty i najmniej lubiany z braci Line – oznajmił, wymijając dziewczynkę. Ujął moją dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek, cały czas nie odwracając wzroku od mojej twarzy. – Miło mi cię poznać.
– Heebceen – wyjąkałam, choć zdawało mi się, że z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. – Ale wszyscy mówią mi Bee.
– Ach, mała pszczółka! Czyli nie można cię denerwować, bo gdy stracisz swoje żądło, stracisz również życie. – Ujął kosmyk moich włosów, ale nim zdążył go powąchać (do czego najwyraźniej dążył), Lisa przepchnęła go na bok.
– Elisabeth Arietta Anna Livest, jedna z najbardziej znanych wampirzyc na całym świecie. I tak, mimo wszystkiego, nie mam piętnastu lat.
Cofnęłam się, chcąc wybuchnąć śmiechem. Wampirem? Przecież wampiry nie istnieją! To tylko wymysł ludzkiej wyobraźni.
Już chciałam to powiedzieć, kiedy oczy czarnowłosej w ułamku sekundy stały się czerwone, a ona sama uśmiechała się, szczerząc całkiem pokaźne kły.
Przełknęłam ślinę.
– Okay. To wszystko nie ma najmniejszego sensu. 
– Ach, ta nasza niepewna Bee! – Mori zbiegł po schodach, uśmiechając się szeroko. – Liso, jak dobrze cię widzieć! Nie było cię, odkąd nauczyłaś się kontrolować czytanie w myślach.
– Ona czyta w myślach?! – zapytałam głośniej niż chciałam.
– W myślach, we wspomnieniach. Jak zwał, tak zwał. – Dziewczynka (a może kobieta) machnęła ręką. Czułam, że robi mi się dziwnie słabo. – Ano. Postanowiłam was odwiedzić. Jakoś tak ostatnio dopadła mnie nostalgia.
– Nos…
– Kiedy słońce jak co dzień budzi się, stoję przed tobą, uśmiechając się. Bo nim zachód przyjdzie, wyznasz mi, że nasz związek wraz ze śmiercią skończył się – wyrecytowałam, przerywając Moriemu.
Nie wiedziałam, skąd się wzięły. Pojawiły się nagle i po prostu musiałam je powiedzieć. Coś w mojej głowie nie pozwoliło zachować mi ich dla siebie. Znów miałam złe przeczucia.
– Wieszczka? – Wampirzyca uniosła brew.
– Co?
– Wieszczka to rodzaj wiedźmy, która przepowiada przyszłość – wyjaśniła. – To brzmiało jak przepowiednia.
– Wcześniej mówiono mi tylko, że to słowa skierowane do ludzi od szatana – westchnęłam.
– Bo ludzie nie chcą zaakceptować istnienia magii. – Czarnowłosa poklepała mnie po ramieniu. – Mori, skoro już tu jestem, to może zagramy w tę waszą sławną grę? Mam ochotę się trochę rozerwać. – Wyszczerzyła zęby (z kłami).
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… – zaczął, przygryzając wargę i zerkając w moją stronę.
– Nie przesadzaj. Dziewczyna ma chyba wystarczająco oleju w głowie, by wiedzieć, że całe Clouds Hill istnieje tylko dzięki magii.
Jakiej. Znowu. Magii.
Chciałam zacząć zadawać pytania, ale wolałam się powstrzymać. I tak nikt nie udzieliłby prawdziwej odpowiedzi. Wolałam się wstrzymać i wyczuć sytuację.
– Ale jestem w drużynie z Bee. Myślę, że jej oczy mogą się przydać.


– Gra nazywana jest Rozgrywką Cudownych Chłopców – wyjaśniła Lisa, kiedy stanęłyśmy przed dobrze ukrytymi drzwiami. – Dwie dwuosobowe drużyny walczą przeciwko sobie w magicznej rozgrywce. Przez „magiczną” mam na myśli niespodziewaną. Pokój, który znajduje się za drzwiami, żyje własnym życiem. No, może nie do końca własnym, ale żyje. Poziom trudności i czyhające na graczy niebezpieczeństwa są wybierane przez zarządcę, w tym przypadku Moriego, który może zastopować grę w dowolnej chwili. Wygrywa ten, kto pokona wszystkie trzy przeszkody.
– Chyba zaraz zwymiotuję – wyszeptałam, łapiąc się za brzuch.
– Nie martw się, masz mnie. – Znów się uśmiechnęła. Najwyraźniej już kiedyś miała okazję zagrać i musiało jej przypaść to do gustu.
– Tylko musimy wygrać, jasne?
Shadow, który wcześniej został zbesztany przez resztę braci za tułanie się po świecie i wracanie w najmniej odpowiednim momencie, stał teraz oparty o ścianę i przyglądał mi się zmrużonymi oczami. Przełknęłam ślinę, ale nie potrafiłam pozbyć się uczucia bycia obserwowaną.
Tego dnia przełknęłam ślinę więcej razy niż przez resztę mojego życia.
Cofnęłam się, patrząc na drzwi. Oczywiście musiałam potknąć się o p r z y p a d k o w o rozwiązaną sznurówkę. Na moje szczęście wokół ustawili się bracia Line, więc bezpiecznie wylądowałam w ramionach Rosso.
–  Całkiem przyjemnie jest ratować niewiasty – stwierdził, przywracając mnie do pionu. On też się uśmiechał. – Daj z siebie wszystko. Razem z Horim nie mamy zamiaru dać wam łatwej wygranej.
– Och, Ross, zawsze jesteś taki pewny siebie – westchnęła Lisa, z premedytacją przerywając naszą krótką wymianę zdań. – Ale ostatnio cię ograłam.
– Bo jesteś przebiegłą lisicą. – Wystawił język w jej stronę.
– Dobra, koniec gadaniny – oznajmił Mori, wchodząc i przeczesując swoje niebieskie włosy. – Ustawić się.
Lisa pociągnęła mnie za rękaw. Stanęłyśmy ramię w ramię przed wtapiającymi się w ścianę drzwiami.
– Życzę pomyślnych łowów! – Klasnął w dłonie, a klamki puściły.
Zostałam wepchnięta do środka i znalazłam się w najprawdziwszej puszczy.


Tak, wróciłam. xD I mamy siódmy rozdział! Rozumiecie, już siódmy! xD
Wiem, przepraszam za przerwę, ale kiedy pisałam ten rozdział, czułam się tak fajnie, że jednak nie porzucę WwT. Wiecie, kiedy ma się bardziej "ambitne" fabuły, to trzeba czasem się rozerwać i napisać coś dziwnego.
Dobra, ile razy w tym rozdziale Bee przełknęła ślinę? 

7 komentarzy:

  1. Chyba muszę czytać od początku.. "chyba" xD
    Strasznie mi się podoba. *-*
    Jest magia, wiii! ;)
    Jestem cholernie zaciekawiona, mam nadzieję, że wkrótce pojawi się kolejny rozdział, a Bee to świetne imię, a raczej zdrobnienie :3
    Momentu z Verde totalnie nie ogarnęłam, ale później zaczęłam już coś niecoś rozumieć :D
    *fuck logic*
    No, głupoty już piszę, a Bee przełknęła ślinę, z tego co naliczyłam chyba dwa razy, więc spoko, spoko - malutko! ;P
    Ale wiesz, pewnie źle policzyłam, bo ja z matmy taki genius.. ;P
    Pozdrawiam i zapraszam. ♥
    http://my-story-of-jb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawi, pojawi, tylko aktualnie brak mi sprzętu do pisania. :cccc To troszkę smutne. Ale wciąż pamiętam o Bee! Trzeba przedstawić grę cudownych chłopców. xD

      Usuń
  2. Trafiłam na Twojego bloga za sprawą mojej koleżanki, która opowiedziała mi dzisiaj praktycznie wszystko co się działo w twoim opowiadaniu xd A że mnie zaciekawiło, to poprosiłam ją o link. Jak tylko wróciłam ze szkoły, zaczęłam czytać i powiem Ci tak: bardzo, ale to bardzo mi się spodobało! :D Teraz ciężko jest się wyróżnić, ale tobie się to udaje :)
    Podczas czytania liczyłam braci: "Dobra jest ich czterech... O jeszcze piąty! No dobra, czytamy dalej... No i jeszcze jeden!" xD I w dodatku jeden z nich ma włosy i oczy w moim ulubionym kolorze <3 (To Voilet, jakby co ;p)
    Twój blog na pewno dodam do moich ulubionych :)
    Życzę weny i zapraszam do siebie ;)
    http://krwawy-dwor.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że historia Bee Ci się spodobała! Jest jedną z nielicznych z moich opowiadań, gdzie romans jest motywem przewodnim, więc muszę podołać!
      Każdy z braci jest niezwykle wyjątkowy i na swój sposób przekochany, więc trzeba lubić każdego. XD

      Wpadnę w wolne chwili.

      Usuń
  3. Znalazłam twojego bloga 2 dni temu i od razu go pokochałam :) Opowiadałam o nim koleżance (tak, tak, tej co na górze xD) i jesteśmy oczarowane :) Kiedy następny rozdział? Już nie mogę się doczekać :) Pozdrawiam :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że kogoś oczarowałam opowiadaniem. ;^; Wzrusza mnie to.
      Rozdział następny? Pewnie dopiero pod koniec maja. :ccc Niestety - brak sprzętu boli.

      Usuń
  4. Cześć!
    Przepraszam, że tak późno komentuje :(
    Jednak mam ochotę Cię mocno przytulić i piszczeć z radości, że WwT znów jest! :D
    Początek był... serowy! Kocham ser! :3
    Verde jest taki słodki! Ogólnie, ja pewnie też bym się do niego przytuliła i pewnie obiecała mu wszystko, co tylko chce! Taki słodziak z niego! ^w^
    Bee miała prawdo poczuć się źle, a ja po prostu poczułam to samo skrępowanie za to, że najpierw paplam później myślę. To chyba każdemu choć raz w życiu się zdarzyło. Chociaż to miło ze strony chłopców, że na nią nie warknęli, tylko grzecznie to wyjaśnili.
    Lisa! Na bogów! Toż mnie zszokowała! Wgapiałam się w ekran i kilkakrotnie czytałam ten fragment, mając ponownie ochotę krzyczeć z radości! Tylko, gdzie jest Key? Trochę smutno, że Lisa nie przyszła z nim, ale za to jest Shadow i od tej pory (głownie z powodu imienia) stał się moim ulubieńcem! :3
    Trafiłaś w mój słaby punkt! Strzała amora do mnie dodarła! Ach, ja biedna! Jak ja mam żyć, jeżeli znów nie przeczytam o Shadowie? Jedyne lekarstwo, to fakt, że musisz pisać, pisać i jeszcze raz pisać! :P
    Gratuluje zimnej krwi! Choć pewnie Bee działa teraz na automacie. Wampiry? Ok. Magia? Ok. Magiczne miasto? Ok. Kosmici? Ok. Hulk niszczący miasto? Ok... Pewnie wieczorem, gdy w końcu pierwszy szok minie... już się nie mogę doczekać jej reakcji, choć z drugiej strony ona sama nie jest "przeciętna" i jest wyjątkowa, co zaś sprawia, że pewnie może większe paranormalne zjawiska przyjąć bez strachu.
    Wieszczka? Coś mi to świta... Czy Bee nią jest? Może i powiedziała zagadkowe słowo, ale fakt, że byłaby wiedźmą oznaczał, że miała tyle wypadków? Może jest prorokiem? Wyrocznią?
    Teraz to mnie zaintrygowałaś! No i to nie tylko ze względu na słodkiego Shadowa, który spoglądał na Bee... chociaż z tego powodu też, ale głównie przez tą tajemniczą grę! No jak mogłaś skończyć w takim momencie? Eh! Ręce opadają! Ja chce kolejny rozdział, bo rzuce się na Ciebie jak Verde! Na dodatek będę płakać i błagać! "Napisz rozdział Lisia! Napisz!"
    Och Bogowie!
    Nawet nie wiesz, jak za Tobą się stęskniłam i Twoim blogiem :)
    Rozdział był feeryczny, przecudowny, genialny, tajemniczy, efektowny, arcymistrzowski i apolliński!
    Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
    Bussis! :3

    OdpowiedzUsuń